Malawi - czesc 4 JEZIORO
19.05.2009 30 °C
JEZIORO
Stracilam zupelnie rachube, ktora to juz godzine wsluchuje sie w miarowe uderzanie fal o burte promu Ilala. Krytalicznie czysta woda jeziora Malawi rozgrywa przed moimi oczami niezwykly spektakl, zmieniajac co rusz kolor w zaleznosci od swiatla. Od zieleni i jasnego blekitu, poprzez intensywny turkus, az po soczysty granat, a nawet czern, czesto kilka kolorow przybierajac naraz. Bywa tez, ze jezioro kolorystycznie zlewa sie z niebem tak dokladnie, ze gdyby nie slonecznie oswietlona, zlota plaza, ktora jak wstega odgradza niebo od wody, linia brzegu bylaby zupelnie niewidoczna.
Mija powoli pierwszy dzien zeglugi. Nad mozambickim brzegiem ulewa. Geste, ciemne zebraly sie tam chmury, a od strony Malawi slonce. Jezioro przeciete jak nozem, ponure z jednej strony i seledynowe z drugiej. Jak w lustrze odbijaja sie w nim podniebne zywioly. A gdy nad Mozambikiem zawierucha wreszcie ustaje, nad pieknymi, zielonymi wzgorzami rozposciera sie szerokim, zamaszystum lukiem, wspaniala tecza. Zlote promienie zachodza wsrod chmur o bogatych, barokowych ksztaltach.
Ach! Czytam to, co wlasnie napisalam i mam ochote wyrwac te kartke z zeszytu, ze zlosci podeptac i wszystko zaczac od nowa. Na nowo szukac wlasciwych slow, w jakas lepsza, trafniejsza ubrac je forme. Wiem jednak, ze trud to daremny, bo i ile polskie slowa „hotel” czy „kemping” zbyt duze sa i na wyrost wobec tego, co w Malawi do nich aspiruje, tak wobec piekna jeziora Malawi wszelkie slowa, w jakimkolwiek jezyku, zbyt male sa po prostu i niewystarczajace. Piszac mam wiec te obrazy przed oczami, mam szum tych fal w uszach, ten slodki, wilgotny zapach w nozdrzach, ale zupelnie nie potrafie go slowami przekazac! Dosc, ze powiem, ze mozna tak dwa dni nie robic absolutnie nic tylko siedziec i patrzec sie na to jezioro i nie nudzic sie ani chwili! Przeciwnie, z wielkim zalem znow schodzic na brzeg.
magiczne kolory jeziora Malawi
Bo jezioro Malawi to byla moja milosc od pierwszego wejrzenia. A owo pierwsze wejrzenie mialo miejsce w wioseczce na rozdrozu zwanej Chitimba, a by dokladnie trzymac sie faktow, w drodze do tej wioseczki, z okna szczelnie zpakowanego autobusu. Nad brzegiem jeziora Malawi po raz pierwszy stanelam jednak wlasnie w Chitimba, gdzie rozbilam namiot przy pieknej piaszczystej plazy, otoczonej gorami, porosnietej palmami, na zadbanym kempingu prowadzonym przez pare Niemcow. Co ciekawe wiekszosc osrodkow nad jeziorem Malawi prowadza wlasnie Europejczcy –uciekinierzy, niegdysiejsi wolontariusze, byli hipisi, czarne owce starego kontynentu. Ale co ciekawsze znacznie bardziej to to, ze wszystkie te osrodki, choc na afrykanskie stylizowane sa w rzeczy samej malymi Europami, sa enklawami Zachodu na Czarnym Ladzie, a Afryka zaczyna sie i zwykle konczy przy ich pilnie strzezonej bramie wjazdowej. Nie lubie tych miejsc! Nie lubie, bo traca w mych oczach hiopkryzja. Jakies wydaja mi sie nienaturalne, zupelnie do Afryki nieprzystajace, wyrwane z kontekstu, pretensjonalne. Sa dla mnie zlem koniecznym podyktowanym brakiem innego, kempingowego wyboru i spedzam w nich tylko tyle czasu, ile jest absolutnie konieczne – czyli noc pod wlasnym namiotem, ktory w Afryce wschodniej zastepuje mi dom. Inni jednak przesiaduja tu calymi dniami, przeplacajac jedzenie pieciokrotnie, podczas gdy tuz za brama zjesc mozna to samo za grosze, w dodatku zgodnie z afrykanskim obyczajem, czyli prawa reka radzac sobie zwinnie i z niemala satysfakcja obserwujac pelne uznania spojrzenia miejscowych.
Los jednak bywa przewrotny i figle lubi platac. Oto uciekinierzy ze starego kontynentu przybywaja do Afryki by jak najdalej byc od Europy, a tymczasem buduja tu i moszcza sobie swoje male, wlasne Europy. Odgradzaja sie od Afryki wysokim murem, wielka stawiaja brame. A do tych enklaw Zachodu na Czarnym Ladzie przybywaja turysci, ktorzy przyjechali do Afryki... szukac w niej Europy! Wszystko do niej przyrownuja, badz to smiejec sie wesolo z afrykanskiego na tym „cywilizowanym” tle wyraznego nieudacznictwa, badz ze wzgarda punktujac afrykanskie zacofanie, Afryki ewidentna slabszosc i gorszosc. Az mam ochote zapytac: - No to co wy wszyscy w tej Afryce robicie?!
Siedze w jednym z takich osrodkow w Nkhata Bay, siedze na kamienistej plazy i usmiecham sie sama do siebie, zacieszam jak dziecko. Dzis wieczorem wyplywam promem jezioro poznawac od srodka. Klase mam druga murzynska, prawdziwie afrykanska. Chodz poklad to niski i zatloczony, a zaduch i ciasnota beda zapewne nieznosne, to wole to niz spogladanie z gory na Afryke z szerokiego pokladu pierwszej klasy, na ktora moga pozwolic sobie tylko biali.
Siedze sobie i slucham pluskania wody i ptasiego spiewu i skreslam kolejny mit dotyczacy Malawi. Malawi nie jest ani dziewicze ani nieodryte, przeciwnie szczelnie obsadzone turystami, miomo pory deszczowej i niskiego sezonu. Ale za to jezioro Malawi to byc moze najpiekniejsze jezioro na swiecie.
zachód słońca
Niebo nad naszymi glowami ciezkie wydaje sie od gwiazd i bezkresne. Na horyzoncie gdzies przechodza gwaltowne burze piorunami dzgajac ziemie bez litosci. Lezymy sobie bezkarnie na odkrytym pokladzie pierwszej klasy, choc obie wykupilysmy bilety na druga. Nikt juz na to jednak nie zwraca uwagi od kiedy prom zupelnie opustoszal. Wszyscy pasazerowie, a bylo ich niemilosiernie upchane mnostwo, jak na komende wysiedli na wyspie Likoma, pierwszym przystanku za Nkhata Bay, a dosiadlo sie bardzo niewielu. No bo kto dzis podrozuje promem, kiedy minibusy smigaja po drogach nie znajac hamulcow, po co czas tracic na statki, kiedy mozna szybciej i taniej. Ten pospiech i pogon za czasem, od zawse trawiace ludzkosc, sa zapewne przyczyna powolnego upadku Ilali. Kiedys musial to byc naprawde ladny statek, slady jego minionej swietnosci przebijaja jeszcze czasem zza odrapanych barierek i lawek, niesmialo wygladaja zza koldry starosci i zuzycia. Kiedys musieli tym statkiem podrozowac szanowani obywatele, dzis jestesmy na nim prawie same, nie liczac obslugi i grupki Wlochow zajetych samych soba. Statek jest wyraznie podzielony. Dolny poklad zajmuja klasa ekonomiczna (3 klasa) i klasa druga. Roznica miedzy nimi plynna. W drugiej ma sie lawke z obiciem i stolik, w ekonomicznej spi sie po prostu na ziemi, lub zimnej, metalowej lawce w bocznych przejsciach miedzy tobolkami. Dolny poklad ma swoja jadlodajnie, serwujaca lokalne specjaly po w miare przystepnych cenach. „Lokalne specjaly” to moze zbyt duze slowo na plastikowa miske ryzu z fasola i to w warunkach higieny, ktorym w skali od 1 do 10 nalezaloby przyznac punkty ujemne, ale i niech tak bedzie. Tylko schody dziela dolny poklad od lepszego swiata, od pokladu drugiego, na ktorym znajduja sie kabiny (najdrozsza opcja podrozowania na Ilali) oraz restauracja z TV, DVD a nawet obrusami na stolach. Kolejne schody prowadza na trzeci poklad, poklad pierwszej klasy. Tam jest bar, materace, bo spi sie tu pod golym niebem, sa najlepsze widoki. Na statku sunacym leniwie po magicznej wodzie jeziora Malawi jak w zyciu, ten kto ma pieniadze dostaje najlepszy kasek. Ale jako, ze nie ma juz prawie zadnych pasazerow nikt juz tych zasad nie przestrzega, kazdy chodzi gdzie chce, siedzi gdzie chce, spi tam, gdzie mu sie podoba. Druga klasa miesza sie z pierwsza, a Wlosi proponuja nam nawet swoja kabine jesli chcemy sie pozadnie wyspac. Obsluga nie reaguje nawet na tak razace zasad lamanie. Jak latwo jest zrezygnowac z tych podzialow, z tej segregacji ludzi podlug zasobnosci portfela, oto na promie Ilala cala ich sztucznosc widoczna jest w pelni. Nie korzystamy jednak z oferty Wlochow, wybieramy noc przykryte srebrnym, gwiezdzistym niebem na pokladzie pierwszej klasy.
- Znasz sie troche na gwiazdach? – zagaduje mnie Dalya, zydowska podrozniczka, ktora rowniez samotnie przemierza Czarny Lad od Tanzanii az do Mozambiku, a ktora spotkalam wlasnie tu na promie.
- Ani troche, ale moge ci jedynie Oriona pokazac – odpowiadam, a Orion widoczny w pelnej krasie.
Jak to milo czasem porozmawiac z kims, kto wszystko rozumie; komu nie trzeba wyjasniac i tlumaczyc, z kims, kogo to samo dziwi i to samo zachwyca. Jak to milo moc podzielic sie spostrzezeniami, obserwacjami i doswiadczeniami. Bo Afryka cala jest dzieleniem sie, czym kto moze – jedzeniem, pieniedzmi, katem do spania, woda, cieniem, a nawet czyms tak nieuchwytnym jak mysli i wrazenia. Afryka bowiem trwa mimo tropikalnych chorob, biedy, konfliktow, bo Afryka potrafi sie dzielic i tylko dzielac sie mozemy prawdziwej Afryki doswiadczyc.
Jako ze zdecydowana wiekszosc czasu podrozuje samotnie, rzadko majac towarzystwo innych podroznikow, z zazdroscia przygladam sie jak miejscowi debatuja ze soba zazarcie, jak opowiadaja sobie jakies niezwykle historie, jak rozkminiaja rozniste tematy. I chciaz czseto dziela sie ze mna wszystkim innym, tym jednym nie moga i nie potrafia z racji jezykowych i kulturowych barier.
Dzis jednak, na promie Ilala, to oni przygladaja sie zaciekwieni, probujac odgadnac muzungowa mowe, gesty i mimike. Dzis to oni patrza jak my dzielimy sie bagazem, juz sporym calkiem, afrykanskich doswiadczen.
Niedlugo po wschodzie slonca doplywamy do mozambickiego brzegu. Na stromych, zielonych wzgorzach pietrza sie gliniane chalupki i chatki, tak jednak zmyslnie wkomponowane w krajaobraz, ze dostrzec je mozna tylko wtedy, gdy sie troche dluzej czlowiek tym zboczom poprzyglada. I znow przeplywamy jezioro, znow po malawijskiej znajdujemy sie stronie. Ilala wplywa do przecudnie malowniczej, waskiej zatoczki. To port w Mokey Bay, cel naszej podrozy, ktora jak z innego byla swiata, pelnego barw niesamowitych, spokoju i szumu fal. Bo jezioro Malawi z kazdego brzegu widziane zachwyca, ale dopiero tym, ktorzy wyplyna na jego glebie pokazuje sie z kazdej strony, dopiero wtedy rozposciera przed naszymi oczami swoj wachlarz prawdziwie czarodziejskich mozliwosci.
prom Ilala w porcie w Monkey Bay