Uganda - czesc 2 -Ucieczka z Kampali
zielone przygody
02.02.2009 28 °C
UCIEC Z KAMPALI
Przez Kampale mozna sie przedostac jedynie na wlasnych nogach lub siedzac namotorze, trzymaja sie kurczowo kierowcy lub siedzenia, gdy ten mknie drwiac sobie z wszelkich zasad ruchu drogowego miedzy stojacymi w korku cala wiecznosc samochodami,autobusami, ciezarowkami i innymi pojazdami. Motocyklowe lub rowerowe taksowki,zwane tu boda boda, sa dla Kampali tym czym dla Kenii sa matatu. Sa po prostu wszedzie,a bez nich Uganda udlawilaby sie w korku,zatklalaby sie i juz.
Boda boda na ulicach Kampali
Stolice Ugandy niektorzy nazywaja Rzymem Afryki,bopodobniejak wieczne miasto lezy ona na siedmiu wzgorzach... ale na tym zasadniczo koncza sie podobienstwa. No moze jeszcze jedno: marabuty kraza nad Kampala jak niegdys sepy nad Koloseum,gdy trwaly tam walki gladiatorow. Marabut jest w Kampali tak wiele,ze wg statystyk pochlaniaja 1 tone miejskich smieci dziennie. Poza tym poobijane auta Wlochow i ich szalencza jazda na skuterach wydaja sie dziecieca zabawa przy ekwilibrystyce, ktora popisuja sie tutejsi kierowcy, przy tutejszych rozpadajacych sie samochodach zostawiajacych za soba kleby czarnego dymu, przy tym ryku tysiecy klaksonow i przy tej halasliwej muzyce plynacej z harczacych glosnikow.
Troche targowania, kilka chwil oczekiwania kto pierwszy ustapi - boda boda czy ja... Udalo sie! Zbijam cene o polowe i juz mkne przez ulice budzacej sie do zycia Kampali.
Korki w Kampali nie maja sobie rownych
Wszystko tonie w smogu i halasie. Kampala ciezko dyszy juz od samego rana. A jednak rajd boda boda z hotelu do ambasady Tanzanii to po prostu fantastyczne doswiadczenie., choc krew w zylach mroza brawurowo scinane zakrety tuz przed maska jakiegos ciezarowego olbrzyma, jakies na klaksonie przejechane skrzyzowanie, jakies zupelnie szalencze wyprzedzanie. Z jednego wzgorza na drugie, znow w dol i juz ponownie wspinamy sie stromo. Mijamy stragany z mango, zkleszczone w korku minibusy, zrecznie wymijamy sprzedawcow przekasek i herbaty i ich drewniane wozki. Odrapane, ciasne budynki powoli coraz wyzej siegaja ku niebu, staja sie coraz bardziej eleganckie, bo oto juz wjezdzamy na glowna ulice miasta - Kampala Road. Sa banki i sklepy, jest ludzki nieopisany tlum. Slonce juz wysoko. Z kolejnego wzgorza widok na miasto jest juz niezwykly. To najbardziej w Kampali reprezentacyjne miejsce - wzgorze Nakasero. Tu sa ambasady, tu sa ekskluzywne hotele i siedziby bankow. jest ciszej, jest zielono, a na ulicach mniejszy tlok. Spogladam na Kampale, ktora otyla, ociezale lezy na swych siedmiu gorach, patrze jak sapie z przemeczenia, ciasna, rozlazla, ociekajaca potem.
Nie jestem milosniczka wielkich miast, a im dluzej podrozuje tym bardziej mnie one mecza, draznia, jakas dziwna budza we mnie agresje i irytacje i zlosc jakas na wszystko i wszystkich. Wize do Tanzanii za usmiech szeroki i przekonujace blaganie dostaje jeszcze tego samego dnia. jakie szczescie jutro bede mogla uciec z Kampali!!!
TOYOTA
Jesli kiedykolwiek w zyciu bede kupowac samochod to bedzie to toyota i do zadnej innej marki nie przekonaja mnie ani statystyki, ani testy, ani zadne ekspertow opinie. Jak Afryka dluga i szeroka jezdzi praktycznie wylacznie toyotami. Toyoty po prostu zniosa wszystko, najgorsze drogi, najgorsze w swiecie wertepy, najgorszy pyl i kurz i upal najgorszy tez zniosa. Zniosa takze to, czego ich japonscy konstruktorzy nie byliby w stanie przewidziec nawet w najbardziej koszmarnym snie.
Jak myslicie, ile osob moze sie zmiescic do w jednej zwyklej, pieciodrzwiowej toyocie corolla? W Europie 5, w Ugandzie zas 11! Cztery z przodu plus dwie osoby na kolanach pieciu biedakow scisnietych okrutnie na tylnym siedzeniu. Gdzie placze niemowle, ale gdzie go upchneli nie potrafie dojrzec. W bagazniku moj plecak jest najmniejszym i najlzejszym ladunkiem. Jada z nim wielkie worki z ziemniakami i cebula, materace, koce i inne wielgachne pakunki. wszystko to sznurkiem powiazane bo rzecz oczywista bagaznika nie sposob zamknac. Tak sie podrozuje po Ugandzie! Wypakowana tak toyota mknie calkiem szybko po piaszczystej drodze co rusz kogos wysadzajac i dopychajac nowych pasazerow.
- Ile ludzi tak mozna upchac i scinac w tym samochodzie? - zagaduje kierowce - Nia ma takich ograniczen Madam! - odpowiada z rozbrajajaca szczeroscia.
Pewnie gdyby auto mialao bagaznik na dachu podrozowaloby nas dwukrotnie wiecej. Rzecz tutaj zupelnie normalna i jesli tylko kto potrafi pomaga kierowcy zmieniac biegi. A wesolo przy tym i radosnie i na niewygody nikt nie narzeka. Po 30 minutach jestem u celu. W ten sposob z Fort Portal dotarlam nad jezioro Nkuruba i cudnie nad nim polozonego kempingu.
Only toyota
MALPA - ELEMENT PRZESTEPCZY
Wygladaja zupelnie uroczo i takich jeszcze nigdzie nie widzialam. Czubek ogona bialy, dalej czarno, czarni, brzuszek zupelnie czarny, ale na plecach juz dwie dlugie, biale pregi, buziak tez czarny jak smola, ale znow glowka juz zmyslnie biala - biala jak snieg! Smigaja te stworzenia calymi bandami skaczac z drzewa na drzewo tuz nad moim namiotem, a krzyk przy tym i harmider nie do opisania. Zwinne to to i sprytne jak to malpy i ciekawskie ponad wszelka miare. Namiot trzeba zamykac szczelnie i to klodke wieszajac na zamkach, bo nim sie czlowiek obejrzy juz wszystko bedzie pootwierane i doszczetnie spladrowane. Zajadam mango, czytam, muzyki sobie slucham, a malpim w drzewach harcom nie ma konca.
Malpki znad mojego namiotu
Na kempingu poznaje dwoch innych podroznikow: sympatycznego Dana z Kanady i nadetego jak paw Anglika Richarda. Z nimi wybieram sie na eksploracje okolicy. Chlopaki litosci nie maja i zazadzaja pobudke o 6.30 i wymarsz o 7.00. Mysle sobie, pewnie wschod slonca chca ogladac, albo jakies ptaki egzotyczne fotografowac, bo wczesniej wyszlo w rozmowie, ze sa pasjonatami przyrodnikami. Swietna okazja by sie czegos nowego dowiedziec, nauczyc. O 7.00 stawiam sie wiec w umowionym miejscu zwarta i gotowa... tylko chlopakow nie ma i nie ma. Po 30 minutach przychdza,a oczy im sie jeszcze kleja z zaspania, zadnych zdjec nie robia, a egzotycznych ptakow tez ani sladu. Tak wczesna godzina wymarszu podyktowana byla zas tym, ze Richard zle znosi upal (sic! i wybral sie do Ugandy). No i tylez szorowania nosem po suficie , tyle z pawiego nadecia i dumy. A okolica piekna po prostu,zielona i bujan i pagorkowata. Jezior cale mnostwo, a nawet i calkiem pokazny wodospad. Droga biegnie przez malownicze wsie, co rusz mijamy ludzi pchajacych rowery ledwo widoczne spod ciezkich kisci matoke, ktore nastepnie sprzedaja na pobliskim targu.
rower z matoke
A matoke to w Ugandzie absolutna podstawa egzystencji. Pokarm biedakow i bogaczy, dla wszystkich i dla kazdego. Kiscie matoke sa potezne i ciezkie jak diabli,ze uniesc ledwo mozna. Dla europejskiego, niewprawnego oka wygladaja po prostu jak kiscie niedojrzalych, zielonych bananow. Nic bardziej mylnego, to banany zupelnie wyjatkowe, mozna je po obraniu opiekac na ruszcie i sa wysmienita przekaska, mozna je gotowac i cos bliskiego w smaku ziemniakom otrzymac (w Peru tak wlasnie robia) albo ugniesc w zoltawego koloru papke i z woda zmieszac otrzymujac w ten sposob danie dla Ugandy zupelnie podstawowe - tez zwane matoke. Matoke je sie zwykle z ryzem lub poszo (w Kenii i Tanzanii zwanym ugali),ktore jest po prsotu zagotowana maka kukurydziana, co w efekcie daje lepka, bezsmakowa breje, ktora na polski mozna przetlumaczyc jako kaszke manna w postaci stalej. Do tego ziemniak slodki (jest naprawde slodki!) i oto mamy podstawe dania obiadowego, podstawe niezmienna, bo matoke z ryzem lub poszo i slodkim ziemniakiem je sie codziennie i wyjatkow nie ma,zmieniaja sie tylko dodatki.Mozna wiec zestaw obowiazkowy otrzymac z fasola (gotowana w sosiku), z miesem (zwykle wolowina w zupce warzywnej), z orzeszkami zmienymi (utarte na drobiazg niezwykly i ugotowane w zupce gestej, wysmienitej) lub z ryba jesli jakas wieksza woda jest w poblizu. Tak wyglada ugandyjska odmiana wschodnioafrykanskiego dania obiadowego, a przyprawy sa rzecza zupelnie tu niestosowana i rzadko w ogle o czyms takim jak przyprawy ktokolwiek tu slyszal. Niektorzy muzungu ekstremisci podrozuja wiec z wlasna sola i pieprzem.
Nie bedzie przesada jeslipowiem, ze swa zielonosc Uganda zawdziecza wlasnie w duzej mierze wlasnie matoke, bo geste bananowe gaje porastaja szczelnie kazdy kawalek ziemi. Dzieki matoke, ktorej jest w uprawie niewymagajace zupelnie jak chwast zwykly jakis, w Ugandzie nikt chyba nie cierpi glodu. Matoke to doskonaly "zapychacz", ale takze bardzo wartosciowy posilek,bo jak zapewniaja mieszkancy,zawiera wszystkie niezbedne witaminy i mineraly.
jedno z jezior w okolicy Fort Portal
wm okolicy wodospadu - buja zielona Uganda
Krazymy po jeziorach, chwile dluzsza spedzamy nad wodospadem. Dan z zawodu ogrodnik,pokazuje mi dracene. No faktycznie! Moja mamama taka w doniczce! Tylko, ze tutaj glowe trzeba wysoko zadzierac by czubek wielkiego tego drzewska zobaczyc!
Klakson za plecami. Ciezarowka pelna matoke zatrzymuje sie przy nas gwaltownie. - Muzungu! Where to?! - zapytuje kierowca (co w tutejszej odmianie angielskiego jest zapytaniem dokad zmierzamy). - A do wioski najblizszej na targ!- odpowiadamy. - Wskakujcie na banany, podwioze was!
Tak wlasnie, nieoczekiwanie trafiaja sie przygody, ktore zostaja w pamieci i do ktorych wraca sie myslami usmiechu nie mogac powstrzymac. Wdrapujemy sie na pokazny juz stosik bananowych kisci, ale nie jestesmy sami. Inni banaowi autostopowicze i pomocnicy kierowcy juz dawno wygodnie sie na bananach rozsiedli. Jest radosc, usciski dloni. Dla nich to takze przygoda z muzungami tak na bananch jechac. Szybko okazuje sie, ze chociaz ciezarowka owszem zmierza na najwiekszy w okolicy targ, ale niebezposrednio.
zielone plantacje matoke
zaladunek naszej ciezrowki
Zanim tam dojedzie musi stos matoke na pce powiekszyc do rozmiarow absurdalnych tak, ze ledwo pod gorke da radje ujechac. Zwiedzamy wiec przy okazji wszystkie w okolicy plantacje matoke, budzac wszedzie sensacje niesamowita i za kazdym razem odjezdzamy goraco zegnani, wyzej juz siedzac na zielonych kisciach niz kiedy przyjechalismy. Nasz kierowca na kazdym z postojow wychyla szklaneczke lokalnego trunku, co wygladem przypomina i zapachem spirytus, a ze upal jest niemilosierny to i na efekty nie trzeba dlugo czekac. Balansujemy na bananach,slalomem zdazajac na targ. Dotarlwszy wreszcie namiejsce zeskakujemy z zielonej, bananowej gory powszechna dajac ludziom radosc i wesolosc. Ciezarowka jedzie dalej, az do Kampali,tylko kto by chcial do wielgachnego miasta z tak pieknej okolicy wracac.
dziewczynka z chrustem spotkana po drodze